4 notatki z książki Tomasza Markiewki „Gniew”

3 min read

Podczas jednej z wizyt w Oddziale Psychiatrii Dziecięcej prof. Antoni Kępiński rozmawiał z głęboko autystycznym chłopcem, który trzyma w ręku pluszowego kurczaczka. Nikomu nie udawało się wyrwać pacjenta z jego świata. 

– A może ukręcimy kurczaczkowi główkę? – pyta Kępiński. 

Twarz chłopca rozpromieniła się. 


Książka "Gniew" Tomasza Markiewki
„Choć nieprzejrzystość zawsze była cechą władzy, to w zglobalizowanym i skomercjalizowanym świecie osiągnęła niespotykaną wcześniej skalę. Kiedy sprawy idą fatalnie, szczególnie na poziomie systemowym, a nie pojedynczych głupich decyzji, to z reguły nie bardzo wiadomo, gdzie należałoby uderzyć, aby doprowadzić do zmiany” T. Markiewka, Gniew

1. Nie-estetyka gniewu

Gniew jest nieestetyczny: przypomina archetypicznego ojca, który opierdala nas, że źle trzymamy latarkę, ma nieraz wąsa i kawałki bigosu na brodzie. W naszej zachodniej tradycji afektywność i emocje jawią się raczej jako obszar podrzędny względem pozytywnie waloryzowanego rozumu. Ogłada to cnota, histeria to obrzydliwy eksces.

Wbrew nieustannie podnoszonym obawam, że jako społeczeństwo tak bardzo ulegliśmy polaryzacji, że nie rozmawiamy i walczymy, to jednocześnie jesteśmy poddawani zębatkom silnego represyjnego mechanizmu, który próbuje ocenzurować i stłumić gniew. Jak zauważa więc Tomasz Markiewka w książce „Gniew”, staramy się dziś gniew wyrugować z pola percepcji, co bywa brzemienne w skutkach. Kępiński wiedział, że agresja jest konieczna, żeby bronić się przed atakiem czy presją, a jej wyhamowanie za wszelką cenę niesie w psychorozwoju dziecka regres, który stłumiony kiedyś wybucha.

To ocenzurowanie odbywa się i z lewej i z prawej, z góry i z dołu: wyśmiewaliśmy Leppera, ale to że zniknął z sejmu (a potem na dobre) nie znaczy, że zniknął ból grupy społecznej, którą reprezentował i która czuła się po transformacji zignorowana; wyśmiewamy Trumpa i rednecków z Kansas, ale to tylko symptom, a nie pytamy skąd się wziął Kyle z Alabamy a na polskim gruncie Dżesika i Brajan. Raczej ośmieszamy i unieważniamy ból ciemnogrodu zarzutem „nieporadności” i pasożytnictwa, bo – jak tłumaczy Markiewka – przejęta po ’89 wykładnia wolnorynkowa odebrała język protestu w myśl zasady: jeśli narzekasz to Twoja nieporadność, niewydajność i niegospodarność uosabia poprzednią epokę. 

Po prawej z kolei narodowy syndrom martyrologiczny i siermiężny etos „prawicy oblężonej” przez roszczeniowe mniejszości, które domagają się praw i uznania ich wykluczenia. To feminazistki, albo „twitterowe Julki”, których gniew jest wydumany, a gniewne słowa „wypierdalać” niegodne grzecznej publicznej debaty, czy ekolodzy „broniący jebanych żabek, gdy ja straciłem pracę”. Markiewka przyznaje, że martyrologiczne skrzywienie nie obejmuje tylko prawicy, ale ona najskuteczniej wykorzystuje go do politycznej organizacji gniewu, bo jak wykazało badanie z 2019 roku dla Oko.press na pytanie „Czy Pana/Pani zdaniem Polacy doświadczyli więcej zła i cierpień w swojej historii niż inne narody?” 74% odpowiedziała twierdząco. 

A potem mamy jeszcze „roszczeniowych millenialsów, którzy nie mają tak źle jak kiedyś”, atrybutem roszczeniowości żongluje się nad wspomnianą „hołotą 500+”, przedsiębiorcami i „rozpieszczonymi informatykami”.  

2. Ekonomia bólu i apolityczność

Być może jako naród czy też społeczeństwo w Polsce jesteśmy trochę nie-ojojani, tak jak mama ojojuje rozbite kolano lub starty łokieć. Poddajemy ból jakiejś księgowej logice, gdzie suma aktywów zawsze musi być równa sumie pasywów, czyli jakby cierpienie jednej grupy przekreślało ból drugiej grupy i jej prawo do tego bólu: „oni mówią tylko o swoim bólu, a co z moim? gdzie miejsce na mój gniew?”.     

Jeśli nie dajemy sobie miejsca na gniew społeczny, to rodzi się tendencja do sprowadzenia go do indywidualnego problemu emocjonalnego, który należy w sobie zwalczyć. Symptomy?

Po pierwsze, uciekamy jak tylko możemy od polityki w mit apolityczności, czego apogeum były hasła wyborcze Platformy Obywatelskiej, jednej z największy partii politycznych, z 2010 roku: „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty”. Aktywiści deklarują, że ich działania nie mają charakteru politycznego, a raz zarazem popularność zdobywa antysystemowy zryw w postaci Palikota czy Kukiza (trochę Konfederacja), albo symetrystyczny ideał salomonowego centrysty w postaci Hołowni nawołujący do dialogu „ponad podziałami”. Prawo i Sprawiedliwość z kolei cały czas rozgrywa kartą antyestablishmentowego poloru.     

3. Wolny rynek, stoicyzm i „przemysł szczęścia”

Z tym fetyszem apolityczności idzie w parze alternatywa w formie ucieczki w wolny rynek: „Ja nie mam poglądów politycznych, mam tylko ekonomiczne” jak powiedział Stefan Kisielewski. To wygodne, bo zamiast robić politykę możemy zdać się na ekonomię. Zamiast drzeć koty łatwiej wycofać się z obszaru niewymiernej polityki, wartości i doktryn w sferę mierzalnych obiektywnie rezultatów jak zarobek i sukces ekonomiczny okupiony własnym wysiłkiem – „skoro mało kto wierzy w możliwość zreformowania państwa i mu ufa, nie będzie tam szukał źródła swoich sukcesów”. 

W końcu, pokłosiem powyższego jest też nazwany przez Williama Daviesa cały „przemysł szczęścia”, czyli dzisiejszy zalew dobrostanu, w którym szczęście zależy od nas, a zatem indywidualny gniew poskromić możemy medytacją i ideą mindfulness przez uniezależnienie się od zewnętrznych czynników wyposażeni w sztafaż stoickich maksym.   

Markiewka nie kończy żadną receptą, ale między zdaniami wyczytać można spokojną konstatację, żebyśmy się zaprzyjaźnili trochę z naszym wkurwieniem. 

Bo jego długie tłumienie często kończy się urwaniem skrzydełek.


PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇