📕 4 notatki z książki „Kapitalizm wyczerpania” Andrzeja Szahaja

4 min read

Może być zdjęciem przedstawiającym książka
Andrzej Szahaj, Kapitalizm wyczerpania

-Co będziesz robił po filozofii?
-Co Ci to da?

Te dwa pytania to zmora wszystkich studentów filozofii, gorsza niż egzamin z epistemologii, logiki i Hegla. Dwa pytania, które zadajemy z goryczą, ironią, ale nie bez wewnętrznego przeświadczenia o ich zasadności w stosunku do studenta n i e p r a k t y c z n e g o kierunku.

Dlaczego zaczynam od tych pytań w kontekście książki Andrzeja Szahaja?

Bo są one jednym z wielu lapidarnych emblematów dzisiejszego stanu rzeczy, który przesiąknęła logika rynkowa z imperatywem „przydawania się”, „opłacalności” i hiperutylitaryzmu, co stanowi kanwę książki „Kapitalizm wyczerpania”.


Tutaj muszę zaznaczyć, że mam mały dylemat: Szahaj to taka baumańszczyzna, co mówię i z lekkim przekąsem i uznaniem, bo tak jak Bauman świetnie konstatuje procesy i zjawiska dzisiejszej kondycji świata z właściwą sobie erudycją socjologiczną, ekonomiczną i polityczną. I tak jak baumanowym diagnozom współczesności nie da się z pozoru odmówić racji, tak i Kapitalizm wyczerpania broni się w całej swojej narracji i ogólności.

1. Chłopiec do bicia i emancypacyjne początki kapitalizmu

Główną osią diagnozy społecznej jest zjawisko zakorzenienia się myśli neoliberalnej i odmienianych na wszystkie możliwe przypadki wolnorynkowych tendencji, które podporządkowały nasze bycie-w-świecie. Odsyłam przedtem do moich notatek z książki Cena nierówności Stiglitza.

Tu trzeba poczynić zastrzeżenie, że neoliberalizm stał się ostatnimi czasy takim chłopcem do bicia, a może raczej kukiełką, której wymierzamy karę, ale bez większego przekonania. Jak w ustach korwinistów pobrzmiewa „socjalizm”, tak w ustach (no właśnie kogo? krytycznej lewicy / ruchów narodowych) brzmi „neoliberalizm” jako worek wynaturzeń, które zdominowały świat na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat sprowadzając na społeczeństwo nowe formy niewoli.

Szahaj może nie jest taki radykalny, natomiast ten ton przenika solidną część jego wywodu, co trzeba mieć z tyłu głowy. Nikt dziś nie używa sformułowania „neoliberalny” w pozytywnym znaczeniu, co w sumie nastręcza problemów, czy aby definicja nie jest zbyt płytka i ogólnikowa.

Nie sposób natomiast odmówić ogromnej wartości w przeprowadzonej genealogii podbudowy ideologicznej liberalizmu i neoliberalizmu.

Liberalizm miał orientację emancypacyjną skierowaną przeciw zastanym stosunkom społecznym, które ograniczały jednostkę w wolności i działaniach. Szahaj wskazuje, że zasady moralne jako solidność, uczciwość, dotrzymywanie umów, równość zostały częściowo zaczerpnięte z chrześcijaństwa i wzmocnione o oświeceniową wykładnię dążenia do szczęścia na ziemi w oparciu o prawa ustanowione między jednostkami. Kapitalizm więc miał legitymację ze strony liberalizmu jako system pozwalający na osiągnięcie szczęścia w wyniku nieskrępowanej wymiany towarów i usług między równymi jednostkami, co dobitnie ucieleśniło się w etyce protestanckiej.


No i tu zaczyna się rozbrat.

2. Rynkowa teodycea, czyli „gdyby to było złe, to Bóg by inaczej świat stworzył”

Neoliberalizm w tym kontekście stał się zgodą na opanowywanie wciąż nowych obszarów naszego życia przez logikę wolnorynkową i mimowolną dyfuzję pozostałych aksjomatów leżących u jego podstaw. Szahaj w syntetyczny sposób kunktuje te podskórne przesłanki: chodzi tu m.in. o metafizyczne założenie o porządku świata i natury, spontanicznie kształtującym się ładzie rynkowym i samokorygującym się mechanizmie, w który nie należy ingerować, bo sam się naprawi (na naszym lokalnym rynku „Gdyby to było złe, to Bóg by inaczej świat stworzył”).

Ta rynkowa teodycea niosła za sobą kilka konsekwencji.

  1. Po pierwsze, cichy socjaldarwinizm, który ujmuje rzeczywistość jako ciągłe starcie sił rynkowych i rywalizację między indywiduami prowadzącą w ostatecznym rozrachunku do hiperindywidualizmu opartego na maksymie „przetrwa najlepiej dostosowany”.
  2. Po drugie, poczucie inherentnego (wykreowanego?) braku. Podsycany reklamą czy interakcją z innymi jednostkami, ów brak tworzy imperatyw nieustannego dążenia „do rozwoju”, poprawy swojego potencjału (Coaching? Motywacyjni speakerzy?) i przydatności. W tej hiperindywidualnej i zatomizowanej optyce jednostka staje się mini-przedsiębiorstwem, którym trzeba zarządzać, doskonalić i które jako racjonalny podmiot odpowiada za siebie i nie może wymagać od innych opieki (kontraktor vs. pracownik etatowy). Jednostka skazana na poczucie systemowego braku satysfakcji, który popycha ją dalej, ulega autoalienacji, bo traktuje samego siebie jako narzędzie, które musi być przydatne i zdefiniowane przez wyznaczone wzorce („po co Ci ten kurs?”).
  3. Po trzecie, daleko idąca atomizacja prowadzi do rozerwania tkanki społecznej w warunkach, gdzie rynek jest antypaternalny: rynek nie dokonuje klasyfikacji etycznej potrzeb, nie ocenia estetycznie, po prostu stara się zaspokoić potrzeby. Taka dowolność rodzi w konsekwencji ciekawy paradoks, o którym pisała już papież alterglobalizmu Naomi Klein, czyli dialektykę indywidualizmu („chcę określić i wyrazić siebie w opozycji do innych”) i konformizmu („pożądam, tego co inni, co modne”), co skutkuje ostatecznie umasowieniem i komercjalizacją ekspresyjnego buntu („think different” wypisane na miliardzie tych samych urządzeń).


Wszystko to w mniejszym lub większym stopniu wypisy z alterglobalistycznej myśli, która cyrkuluje już od wielu lat. Najciekawsze wątki książki Kapitalizm wyczerpania widzę natomiast w końcowych felietonach zahaczających o nasz lokalny kontekst, gdzie na zarysowanej powyżej kanwie Szahaj schodzi z poziomu ogólnych diagnoz i konstatacji do tematów bliższych nam teraz w Polsce.

3. Dwa wątki: rynek i religia, Stara vs. Nowa Lewica i Prawica

Ciekawy jest poruszony przez Szahaja wątek powrotu do impulsów religijnych i przełamaniem impasu wspólnotowego w kontrze do turbokapitalistycznej atomizacji. Temat wymagający ostrożności z uwagi na idący często w parze z nacjonalizmem fundamentalizm religijny, ale warty przyjrzenia się szczególnie w kontekście historycznej roli Kościoła w naszym kraju i tradycji postępowego społecznie katolicyzmu spod znaku Tygodnika Powszechnego czy Znaku dalekim od prawicowego odchylenia (na marginesie: jak złożony to temat pokazuje postać Tomasza Terlikowskiego: niemal uosobienie katolickiego fundamentalizmu w debacie o aborcji, z drugiej strony zaciekły krytyk Kościoła w sprawach związanych z pedofilią i przestępstwami seksualnymi).

Drugi wątek to złożony splot pojęciowy Lewica i Prawica, Nowa Lewica i Nowa Prawica, konserwatyzm i liberalizm, nad których znaczeniem można by długo debatować.

Istotna jest jednak obserwacja, że Stara Lewica i Nowa Lewica nie zawsze mają po drodze ze sobą tak jak i Prawica: tradycyjne podmioty Starej Lewicy jak klasa robotnicza nierzadko charakteryzują się konserwatyzmem obyczajowym, a Starej Prawicy nie zawsze po drodze z wolnorynkowym prymatem. Zarówno Nowa Lewica jak i Prawica (Wiosna, Nowoczesna, PO) w ujęciu Szahaja wyrosła na bazie późnego kapitalizmu, w której klientelą stała się wielkomiejska klasa średnia nastawiona indywidualistycznie z mniejszym skupieniem na grupach peryferyjnych. PiS obsłużył te dwie dotknięte post-transformacyjnym kacem klientele przez kanalizację gniewu, narrację o „Polsce w runie” i reparacjami 500+.

4. Warszawocentryzm, czyli ponad TVN i TVP

Ostanim wątkiem, który wiąże się z powyższym, jest Warszawocentryzm. Na pierwszy ogień cisnęłaby się tutaj wykładnia estetyczna rozdźwięku między wielkomiejskim-TVN’em a ludowym-TVP, ale sprawa jest trochę bardziej skomplikowana.

Tu na marginesie moja BARDZO niepopularna opinia: TVP to nie tylko reżimowe „Wiadomości”, są to także programy „Rolnik szuka żony”, „Sanatorium miłości”, czy „Sprawa dla reportera” – z naszej miejskiej perspektywy peryferia, ale dobrze, że wybrzmiewające w polifonii głosów.

Tak jak naiwnością byłoby sądzić, że wybór takich bohaterów jest przypadkowo zbieżny z elektoratem PiS, tak błędna byłaby zerojedynkowa diagnoza jakoby stacje komercyjne były wyzute z podobnego pierwiastka: programy reporterskie o tematyce społeczno-interwencyjnej też występują na TVN, Polsacie, gdzie bohaterowie „Trudnych spraw” to raczej Anety niżli Ally McBeal.

Wbrew więc anty-establishmentowej otoczce jaką rozwiewa wokół siebie PiSu, ten warszawocentryzm wciąż utrzymuje się z obowiązującą centralizacją władzy i ulkowaniem najważniejszych instytucji, struktur i wydarzeń; zresztą odzwierciedla to też nasze obywatelskie podejście do wyborów samorządowych cieszących się znacznie mniejszą frekwencją niż wybory parlamentarne.


Jak zwykle bez wiążących konkluzji, za to z poleceniem przeczytania.


PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇