O „Szczelinach istnienia” Jolanty Brach-Czainy

2 min read

Może być zdjęciem przedstawiającym książka
Jolanta Brach-Czaina, Szczeliny istnienia

Pierwszego hamburgera z McDonalda jadłem w 1993 w Paryżu, gdy pojechaliśmy odwiedzić babcię.

Rok wcześniej w 1992 światło ujrzały “Szczeliny istnienia” Jolanty Brach-Czainy.

W 2006 w liceum nauczyciel od Polskiego wspominał o tej książce jako jednej z ważniejszych książek filozoficznych lat dziewięćdziesiątych, dopiero w 2021 sięgnę po tę małą książeczkę.

Filozofii łatwo przypiąć łatkę pierdołowatości, bo zupełnie niczemu nie służy: wręcz trochę denerwuje tym rozdrapywaniem miejsc, które nie wymagają rozdrapywania, kombinuje i wsadza paluchy tam, gdzie nie ma konieczności. Wręcz eksces wynikający z nadmiaru czasu i nudy.

Jeszcze gorzej jest z codziennością, której Brach-Czaina poświęca książkę, gdzie zamiast pojęć o podniosłych tematach pochyla się nad tymi milczącymi drobnostkami codzienności, “szarymi eminencjami zachwytu”, z których bije światło i konkret istnienia: myciu naczyń, mięsie, robieniu pierogów z wiśni, ścieraniu kurzów – słowem krzątaninie.

Agatha Christie mówiła, że najlepsze pomysły przychodzą jej podczas mycia naczyń, bo jest tak głupie, że natychmiast rodzi w niej myśli o zabójstwie.

Hapsnięcie cziza w Maczku to zazwyczaj transparentna konieczność czasowa. Dla czterolatka w 1993 smak pierwszego burgera w zestawieniu z światłami wielkiego miasta to wręcz sakralne doświadczenie.

Bo większość naszego bytowania realizuje się w codzienności, konkretnej, natrętnie obecnej, a jednocześnie niezauważalnej. To właśnie szczeliny mają do siebie, że kryją coś niewidocznego: nie da się tam wejść, można wsadzić paluchy, a że jest ciemno to nie da się szkiełkim i okiem, tylko trzeba się zatopić, wniknąć między nie, a coś tam z szczelin zawsze wychodzi i prowokuje, że warto się im przyjrzeć.

Na przykład taka wiśnia, której poświęcony jest cały rozdział: „W porównaniu z innymi owocami wiśnia ma szczególną zdolność przyciągania wzroku (…). dłoń zetknięta z owocem wiśni jest zatrważająco gruboskórna, nie mówiąc o stopie. A do tej pięty lepiej wiśni nie zbliżać, bo pięta do niej nie dorasta.” i że czasem siebie można zrozumieć dzięki takiemu niesfornemu owocowi.

Albo taka ścierka to też nie jest łatwy temat. Niby ma oczyszczać, ale jak już wytrzemy plwociny to nas odraża i sama wymaga oczyszczenia, więc tych kategorii czystości i brudu nie powinniśmy tak przeciwstawiać, bo “mieszają się i przenikają wzajemnie jak czerń i biel w szarości ścierek”.

Dlaczego dziś właśnie warto sięgnąć po Szczeliny istnienia?

Bo mija rok odkąd wielu z nas codzienną podróż do pracy zastąpiło przejściem do innego pokoju, gonitwę za autobusem klapkami kubota. Kontrast uwydatnił walor potocznego bytowania, jakie wiedliśmy, a tym samym przez ten rok może bliżej zaczęliśmy żyć z frędzlem od dywanu w salonie, zaprzyjaźniliśmy się ze skrzeczącą klepką w podłodze albo kłaczkiem na codziennych spodniach dresowych.

Tak jak jednorazowy plank wystarczy by przekonać się, że 60 sekund to wieczność, tak może ten rok lepiej niż książka Brach-Czainy sprzed 30 lat uświadomił nam piękno tkwiące w drobinach dawnej codzienności i, że “w szyciu nic nie ma, oprócz szycia, więc szyjmy, póki starczy siły!”


PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇