Przez ostatnie 20 lat ogromną karierę robi słowo „populizm”.
Łatkę populistów przydaje się Trumpowi, Berlusconiemu, Le Pen, Chávezowi, a epitet ten funkcjonuje jako obelga pod adresem cynicznych polityków próbujących uwieść masy swoją demagogią.
Mimo to, pojęcie wciąż pozostaje bardzo nieostre i wymyka się jasnym definicjom lądując raz po raz w szeregu z faszyzmem, a innym razem z rewolucyjnym socjalizmem.
W swojej bardzo syntetycznej książce What is populism (2016) Jan-Werner Müller próbuje ująć esencję populizmu przez pryzmat trzech najistotniejszych cech: antyelityzmu, antypluralizmu i moralnej wyłączności. Poniżej 8 notatek z książki, czyli m.in.:
- ✊ Czy każdego kto krytykuje elity czy Wall Street należy nazwać populistą?
- 🗳 O holizmie i prawie do wyłącznej moralnej reprezentacji
- 🪶 Co Trump i populiści czerpią z Rousseau i romantyzmu?
- 🤬 Gniew i resentyment, czyli o próbie wyjścia z protekcjonalnej narracji o „bidokach”
- 🙋♂️ Czy populizm niesie jakieś korzyści dla demokracji?
Czas potrzebny na przeczytanie: 9 min 52 sekundy.
1. „On chce czego my chcemy” i roszczenie o wyłączną reprezentacji
Heinz-Christian Strache, populistyczny polityk z austriackiej skrajnej prawicy, promował się hasłem: “ER will, was WIR wollen” – “ON wie, czego MY chcemy”. Nie jest to pierwotnie gest utożsamienia się z wyborcami („On jest taki jak Wy”), ale jednoznaczna obietnica bycia jedynym słusznym i autentycznym reprezentantem woli wspólnoty.
Jan-Werner Müller zaczyna od tego przykładu, by pokazać jeden z kluczowych elementów populistycznej postawy, czyli roszczenie do wyłącznej reprezentacji woli ludu. Ten fundamentalny zamysł opiera się na przeświadczeniu, że istnieje wola ludu i dobro wspólne, którego jedynym przedstawicielem jest wybrana partia.
Pochodną tego jest dążność do bezpośredniości i uproszczenia, widoczne u populistów w sprzeciwie wobec instytucji – jako formy biurokratycznej opresji ludu – czy mediów, oskarżanych o zaciemnianie i zniekształcanie politycznej rzeczywistości. Emblematyczny był chyba przykład Hugo Cháveza i jego cotygodniowy program na żywo Aló Presidente, w którym prezydent sam odpowiada bezpośrednio na pytania widzów i podejmuje działania.
Nadia Urbinati zwraca uwagę, że jak się zastanowić to ideał „bezpośredniej reprezentacji” jest nieco paradoksalny, ale do wyobrażenia jedynie w realiach demokracji czy systemu przedstawicielskiego. Nie zmienia to faktu, że częste autorytarne zapędy wewnątrz partii stanowią logiczną konsekwencją aksjomatu o uosobieniu woli ludu, bowiem istnieje tylko jeden sposób wiernego reprezentowania i jedyny prawny przedstawiciel.
2. Holizm, czyli fantazja o wyborczym monolicie
Istnienie jednego reprezentanta woli ludu pociąga za sobą ideę jednorodnej i niezróżnicowanej grupy ludzi. W tym holistycznym ujęciu mamy do czynienia z wyobrażeniem, że ustrój, polis, nie należy dzielić ale jednoczyć pod przywództwem jednego reprezentanta, który mówi w imieniu całej społeczności.
Nasuwa się Ein Volk, ein Reich, ein Führer, jednak Muller śpieszy z doprecyzowaniem, że choć populizm łatwo idzie w parze z tendencjami nacjonalistycznymi i szowinistycznymi to warunkiem koniecznym jest sprzeciw wobec pluralizmu. Jedność jest punktem wyjścia i punktem dojścia, wszak nie każdy kto odrzuca pluralizm jest populistą, ale niemal każdy populista odrzuca pluralizm.
Czy populiści nie wyrażają w takim razie głosu zepchniętej na margines grupy społecznej? Częściowo tak, ale jest tu parę niuansów.
Furorę na pewno robi koncepcja „milczącej większości” spopularyzowana przez Nixona, która konotuje istnienie jakiejś większej wspólnoty, a tym samym legitymizuje dążenia partii do władzy, bo gdyby większość nie musiała milczeć to już dawno miałaby nad sobą rząd, który ją reprezentuje. Tu jednak prześwituje istotna cecha populistycznej retoryki, która zbudowana jest na zasadzie wyłączności: „my i tylko my jesteśmy ludem”, co tym samym odrzuca poniekąd pluralizm. Tymczasem odmienny jest postulat inkluzywności „my też jesteśmy ludem i reprezentujemy ludzi”, który wysuwać mogą mniejszości czy grupy wykluczone.
Pozostaje więc pytanie, czy Andrzej Lepper był populistą, czy reprezentując rolników i grupy, które straciły na transformacji, jedynie posługiwał się populistyczną retoryką? Czy taką samą łatkę przypilibyśmy Janowi Śpiewakowi czy związkom zawodowym? Do dyskusji.
3. Romantyczny mit szlachetnego dzikusa
Typowy dla sztafaża populistycznych mitów jest obraz czystych i niewinnych, zawsze ciężko pracujących ludzi.
W tym fantazmacie jedności i nieskalania pobrzmiewa Rousseau i romantyczny prymitywizm ze swoim sentymentalnym wyobrażeniem człowieka pierwotnego, „szlachetnego dzikusa” nieskażonego cywilizacją i wspomnianymi zapośredniczeniami, dzięki czemu jest w stanie przemówić z pobratymcami jednym głosem.
Populizm czerpie więc poniekąd z rezerwuaru romantycznych wyobrażeń, które rodziły się z jednej strony w oparach Wiosny Ludów, z drugiej kiełkujących idei socjalistycznych XIX wieku i w postaci genetycznej krzyżówki wysuwa się raz po raz jak toporna szczęka Habsburgów powstała w skutek międzypokoleniowej endogamii.
4. „Czucie i wiara”, czyli populistyczny poziom moralności
Müller podkreśla, że roszczenie o wyłączną reprezentację nie ma charakteru empirycznego; jest zawsze postulatem moralnym. Populizm to moralistyczny fantazmat o czystym i jednolitym ludzie w starciu z elitami, które toczy robak zepsucia i moralna ułomność.
Łatka przypisywana populistom, że przenoszą dyskusję z faktów na poziom emocjonalny wymaga pewnie doprecyzowania. Chodzi tu przede wszystkim o poziom etyki, która nie poddaje się tak jasnej falsyfikacji czy poznawczej obróbce. Podnieść można argument, że dyskurs polityczny zawsze nastroszony jest moralnymi roszczeniami, rzadko kto mówi wprost „reprezentujemy specyficzny interes” (na to pozwolić sobie mogą bardziej działacze i aktywiści). Jednak demokratyczni politycy wysuwają swoje roszczenia czy racje w formie hipotez, w przypadku populizmu te postulaty są najczęściej natury moralnej i nieweryfikowalne na gruncie epistemologicznym. Choć chwyty populistyczne występowały i występować będą we wszystkich ugrupowaniach politycznych.
Klientelizm charakterystyczny nie tylko dla populistycznych partii, pozwala jednak na pewną otwartość i przyznanie sobie racji moralnej („im się to po prostu należało”?) ze względu na reprezentację woli ogółu. Müller odwołuje się też do logiki Jakobiów, którzy obawiali się, że wola powszechna może ulec „deprawacji” i stąd pokładali nadzieję w stworzeniu jakiejś formy prawa naturalnego całkowicie niezależnego od rzeczywistej woli ludzi (i towarzyszących im słabości). Gdy ich własna konstytucja – i wybory, które ona umożliwiła – groziła odsunięciem Jakobinów od władzy, nie wahali się skutecznie zawiesić konstytucji i rozpętać terror wobec uznanych za hors la loi.
Autor pokazuje, że po przeciwnej stronie populistów na demokratyczny spektrum stoją technokraci. Technokraci utrzymują, że jest jeden sposób wdrażania polityk w oparciu o specjalistyczne kompetencje, populiści, że jest jedna autentyczna wola ludu, za którą wtóruje romantyczne „Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Choć tu ciekawa uwaga, że ostatnimi czasy te dwie formacje przerzucają się atrybutami: Unia częściej mówi o wartościach, populiści w rodzaju Trumpa i Berluscioniego obiecują zarządzać państwem jak sprawnym przedsiębiorstwem. W obu przypadkach jednak są oni apolityczni, bo dla obu potrzeba debaty schodzi na drugi plan – i jedni wiedzą, i drudzy wiedzą.
5. Binarne opozycje: elity i lud, oblężenie i walka
Co łączy Berniego Sandersa i Donalda Trumpa?
Zarówno ruch Occupy Wall Street i Tea Party, mimo że na dwóch przeciwległych biegunach, oba określane były populistycznymi. Wprawdzie różne wartości, ale ten sam kierunek wektora politycznego. Podobnie Donald Trump i Bernie Sanders nieraz określano populistami i obu, jak nam często mówi się, łączy przynajmniej to, że są „buntownikami antysystemowymi” napędzanymi „gniewem”, „frustracją” czy „niechęcią” obywateli.
Sama krytyka status quo nie czyni jeszcze nikogo populistą, ale fakt przeciwstawienia nieskalanego ludu skorumpowanej elicie, która tak naprawdę nie pracuje (poza własnym interesem) stanowi częsty element. Wraca tu wspomniana gloryfikacją produceryzmu i nieskalanego ludu, który prawicowym wydaniu populizmu sytuuje się przeciw „pasożytniczym” elitom albo „pasożytniczym” imigrantom, którzy żerują na świadczeniach socjalnych w zamian za oddanie głosów na inne partie.
Strategia ciągłego oblężenia i sprowadzania dyskursu do nieweryfikowalnego empirycznie pola moralności pozwala zawsze grać kartą „prawdziwych ludzi” i „cichej większości” przeciwko chochołom zgniłych elit czy wciąż czyhającego zagrożenia: „My, Węgrzy, Polacy itd., jesteśmy mniejszością w UE, która wierzy w tradycyjną moralność i nie poddawaj się uniwersalnemu liberalnemu uniwersalizmowi, który jest uniwersalny, promowany przez zachodnie liberalne elity”.
No ale co przy dojściu do władzy?
Ugrupowania populistyczne to najczęściej partie protestu przeciw establishmentowi, co rodzi trudność w utrzymaniu postawy antyelitarnej u władzy (choć Maduro sukcesywnie to robi). Tę pozorną trudność logiczną łatwo rozwiązać oskarżeniem opozycji i „układu” o niepowodzenia, co wciąż sytuuje władze w charakterze oblężonych i zmusza do zwarcia szeregów.
Taka strategia skupienia, a nawet utrwalenia władzy nie jest oczywiście wyłączną domeną populistów. Cechą szczególną populistów jest natomiast to, że mogą podejmować taką konsolidację otwarcie i przy wsparciu swojego podstawowego roszczenia do moralnej reprezentacji ludzi.
Na marginesie: odróżnienie populizmu od krytyki elit i systemu bez zaprzągania logiki pars pro toto to główne zadania dzisiejszej refleksji nad populizmem, by uniknąć nadmiernego szafowania tym epitetem.
6. Gniew i resentyment, czyli wciąż protekcjonalny ton
Muller pyta na początku książki, czy samo pojęcie populizmu nie stało się… populistyczne?
Stereotypowo populizm czerpie poparcie spośród biednych i wykluczonych grup. Badania, na które powołuje się autor potwierdzają, że wyborcy prawicowych partii populistycznych w Europie i USA to mniej zamożni i gorzej wykształceni – najczęściej – mężczyźni, ale w Ameryce Południowej to już głównie kobiety.
Rodzi się pytanie: dlaczego ludzie popierają populistów, skoro ci mają tak jasne proautorytarne ciągoty, które mogą zagrozić demokracji? Czy w takim razie miliony ludzi mają osobowość autorytarną?
Osobowość autorytarna pojawiała się najpierw u Fromma, a potem spopularyzowana przez Adorno po drugiej wojnie na bazie doświadczeń europejskiego faszyzmu. Określa typ osobowości charakteryzujący się skrajnym posłuszeństwem oraz niekwestionowanym szacunkiem i poddaniem się autorytetowi osoby zewnętrznej wobec siebie, co realizuje się tendencją do ucisku osób podległych. Przyczyną tego są w ujęciu Adorno metody wychowawcze oparte na dyscyplinie, karze i brak poczucia bezpieczeństwa.
Tak jak Fromm widział u źródeł nazizmu „ucieczkę od wolności”, która z nastaniem kapitalizmu przytłoczyła i wyalienowała masy ludzkie na początku XX wieku, tak Müller wskazuje, że intelektualiści tacy jak jak Daniel Bell, Edward Shils i Seymour Martin Lipset (wszyscy spadkobiercy Maxa Webera), w latach 50-tych zaczęli określać to, co uważali za „populizm” jako bezradne wyrażanie obaw i złości: tęsknota za prostszym, „przednowoczesnym” życiem, atrakcja dla „niezadowolonych i psychicznie bezdomnych (…) pełnych osobistych niepowodzeń, odizolowanych społecznie, ekonomicznie niestabilnych, niewykształconych i niewyrafinowanych osobowości autorytarnych”.
Od lat pobrzmiewa więc jak echo psychologizm i tłumaczenie zjawisk społecznych pojęciem resentymentu jako rekompensaty własnych ułomności i ograniczeń przez wytworzenie alternatywnych wartości („słodka cytryna i kwaśne winogrona”). W tym tonie można zapytać, czy hasło „resentyment” nie stało się symptomem resentymentu?
Dominująca często narracja, w której populizm podszyty jest gniewem czy wynikiem osobistych inklinacji ma więc dosyć protekcjonalny ton, bo zakłada, że ta gorycz wywołana jest w gruncie rzeczy nieporadnością i jakąś inherentną ułomnością ludzi, a nie otaczającej ich rzeczywistości. Jest to też ryzykowne, bo tak zdecydowane zredukowanie zjawiska do kilku czynników zamyka nas na szersze spojrzenie, że może nie tylko te wykluczone „bidoki” są niezręczne w starciu z otaczającymi ich realiami, ale że warto się przyjrzeć samemu systemowi.
Co prowadzi do ostatniego punktu, czyli na ile populizm może być pożyteczny w demokracji?
7. Błazeńskie lustro demokracji
Wychodząc poza tłumaczenia, że to dominacja osobowości autorytarnych czy bunt zawistnych mas, warto się zastanowić czy ten krzyk faktycznie czegoś nam nie mówi. Muller zauważa, że ani Morales ani Erdogan nie wzięli się znikąd: Morales walczył o prawa rdzennych mieszkańców Boliwii, Erdogan o uznanie praw dla tzw „czarnych turków”. Podobnie Lepper w Polsce. Autor przytacza też badania pokazujące, że populizm dochodzi do głosu w miejscach, gdzie system partyjny jest słaby, tam załamanie systemu rodzi miejsce dla partii populistycznych, czego przykładem były Włochy po wojnie i lata 90-te, które stworzyły Silvio Berluscioniego.
Dalej wskazuje, że powojenny populizm w Europie z ciągłym żalem o brak należytej reprezentacji nie jest do końca pozbawiony podstaw.
Doświadczenie totalitaryzmów w Zachodniej Europie spowodowało, że powojenna myśl polityczna i instytucje polityczne przyjęły systemowy wentyl w postaci constrained democracy. Szczególnie w krajach, które otrząsnęły się z dyktatur jak półwysep iberyjski w latach 70-tych i Europa Centralno-Wschodnia po ’89, porządki polityczne zbudowane zostały na systemowej nieufności i utrzymaniu większości nieco na dystans. Siłą rzeczy więc antytotalitarny i antypopulistyczny układ zawsze będzie narażony na zakusy jednostek uzurpujących sobie prawo do zabierania głosu w imię ludu czy „milczącej większości”.
Nie zmienia to faktu, że ten jazgot populistów bywa też symptomem prawdziwego bólu, rozczarowania i sygnałem, że coś jest nie tak. Cas Mudde określa populizm jako „nieliberalnie demokratyczna odpowiedź dla niedemokratycznego liberalizmu” – z jednej strony zagrożenie, z drugiej czynnik korygujący dla polityki, która stała się zbyt odległa od „ludu”. David Out konkluduje: „Problemem (…) nie jest to, że ludzie nie są zaangażowani w demokrację. Tak, wielu ludzi nie jest dziś zaangażowanych w demokrację, ponieważ czują, że demokracja zapakowana w neoliberalne opakowanie nie jest im oddana”.
Czemu zatem nie zmienić ustroju i nie wyciąć w pień opozycji?
O ile partie populistyczne testują nieustannie granice, tak według autor koszty otwartego autorytaryzmu są zbyt wysokie i pełny odwrót od demokracji nieopłacalny, z czego większość zdaje sobie sprawę. Tym samym wyłania się obraz, w którym populizm jest niejako wpisany w logikę demokracji i mimo poważnych wad, może służyć jako „korekta” liberalnej demokracji, która oddaliła się od ludzi. Tym samym problematyzuje kwestię, z którą mierzą się liberalne demokracje, czyli czym właściwe jest lud („the people”)?
Skoro więc populizm jest nie do uniknięcia w warunkach demokracji i tylko w jej obrębie może istnieć, może warto się zastanowić jak z populistami rozmawiać, bo unikanie debaty i marginalizowanie miało w historii odwrotny skutek i kończyło się nieciekawie.
PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇
PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇