Notatki z książki „27 śmierci Toby’ego Obeda” Joanny Gierak-Onoszko

3 min read

zdjęcie przedstawiające książkę  Joanny Gierak-Onoszko "27 śmierci Toby'ego Obeda"

10 lat temu, w 2011, byłem po raz pierwszy w Stanach na stypendium. Pewnego weekendu zaplanowaliśmy ze współlokatorami udać się na zorganizowaną wycieczkę do Kanady, żeby zobaczyć Niagarę. Przed wejściem do autobusu kierownik wycieczki poprosił mnie o paszport z wizą studencką, ale niestety nie wziąłem ze sobą certyfikatu I-20 od uczelni, który stanowi nieodzowny suplement wizy studenckiej. „Przekroczysz granicę z Kanadą, ale nie wpuszczą Cię z powrotem”. 

Cóż, musiałem zostać i tyle było z mojej wizyty w Kanadzie.

W 1956 roku Edmund Metatawabin trafia jako 7-latek do szkoły Świętej Anny w Ontario. Po próbie ucieczki ksiądz Goulet wymierza karę: na oczach wszystkich sadza go na prowizorycznym krześle i razi prądem. Na następny dzień Ed zwymiotował w stołówce do swojej owsianki. Siostra Ann Wesley bierze miskę i wylewa na podłogę. „Zjedz to”. Chłopiec za karę je i mdleje. Na następny dzień czeka na niego miska tej samej brei z wymiocinami.

Książka Joanny Gierak-Onoszko 27 śmierci Toby’ego Obeda to reportaż o bolesnym etapie w historii Kanady – kraju uchodzącym za wzór zbawcy narodów na froncie walki o sprawiedliwość i wielokulturowość, gorzki prztyczek w nos dla „boskiego Justina”. Po nagrodzie Nike Czytelników 2020 debiut autorki odmieniono już przez wszystkie przypadki, więc nie sposób jej nie polecić, ale…

…dlaczego książka o kraju oddalonym o 6000 km od Polski, mniejszości stanowiącej 5% obecnej populacji Kanady i obcemu nam kolonializmowi może być dla nas ważna?


Gdy nam zwalały się na głowę wojny i zabory, mocarstwa kolonialne jak Anglia czy Francja kontynuowały proces ekspansji i podbojów terytorialnych i kulturowych w Azji, Afryce i Ameryce. John Macdonald (pierwszy premier Kanady) w 1833 w Izbie Gmin wyjaśnił, że koniecznym jest pozbawienie wpływu rodziców i przysposobienie indiańskich dzieci do życia wedle zwyczajów białych. 

Mowa tu o istniejącym od 1867 do 2000 systemie szkół z internatem, do których umieszczano odebrane w większości siłą dzieci rdzennych mieszkańców Kanady i poddawano asymilacji w ramach dominującej kultury. Ale mowa też o jedzeniu za karę wymiocin, owijaniu w zasikaną pościel, o rażeniu prądem na prowizorycznym krześle, o 37,951 przypadkach uszkodzeń ciała na skutek fizycznego i seksualnego wykorzystania dzieci w murach szkół, a przede wszystkim o traumie pokoleniowej: wskaźnik samobójstw wśród rdzennej ludności jest dwukrotnie wyższy niż w pozostałej kanadyjskiej populacji, na Północy dziesięciokrotnie. 

W całym procesie chodziło o wyplenienie dziczy i „socjalizację dzikich”, ale wina jak zwykle jest trudna do określenia, bo kto jest winny?: księża oblaci, siostry szarytki, którym Państwo powierzyło pieczę nad szkołami, cały Kościół, rząd Kanady, Anglia, biały człowiek jako synekdocha europocentryzmu i kolonialnego imperializmu, czy tylko Europa Zachodnia, czy może ostatecznie rodzący się w XIX w. kapitalizm, dla którego praktyki kolonialne były motorem napędowym rozwoju (przy placówkach powstawały szkoły zawodowe, co dawało możliwość produkcji łatwodostępnej siły roboczej)?

I co nam do tego jako Polakom?

Nasza kolonialna scheda w kraju nad Wisłą jest raczej marna i trudno o pełną wrażliwość na wszystkie odcienie i nagromadzone przez wieki traumy w tej sferze. W homogenicznej kulturowo i etnicznie Polsce – gdzie ponad 90% mieszkańców to biali Polacy – mierzymy się bardziej z ksenofobią niż strukturalnie utrwalonym system opresji, bo nasza historia to raczej zmagania niż obszar ekspansji i imperialnych zapędów kulturowych o podłożu rasowym. Stąd siłą rzeczy ruchy takie jak Black Lives Matter czy gest klęknięcia przed meczem są dla nas zwyczajnie pojęciowo odległe.   

Jednak tu właśnie widzę potencjał w budowaniu naszej wrażliwości jako Polaków przez swoisty „konkret abstrakcji”. 

Bo dzięki reportażowi odczułem że paradoksalnie łatwiej mi wytworzyć wrażliwość i współczucie dla rdzennych ludów Kanady ze względu na abstrakcyjność: dla mieszkańca Europy Środkowo-Wschodniej Inuici czy Kri nie są obrośnięci tyloma sensami, semantycznymi naroślami czy stereotypami jak np. względem czarnoskórych obywateli zakorzenionych w kulturze popularnej. 

Wobec tego Bogu ducha (w)innego z kanadyjskiej Północy może rodzić się u Polskiego czytelnika więcej zrozumienia dla krzywd na podłożu rasowym, jeśli pomyślimy, że my mieliśmy rugi pruskie i Syzyfowe prace – tamtym przez 150 lat odbierano dzieci i męczono w szkołach, że jako chłopskie społeczeństwo mieliśmy niewolniczą pańszczyznę na polach Pana – tamci niewolnictwo na polach bawełny czy lasach, że u nas lata pogardy skutkowały rozpijaniem się warstw chłopskich – u nich przestępczością, narkotykami i nieporadnością. Że „Columbus Day” może być dla nich takim samym świętem jak dla nas wkroczenie Armii Radzieckiej w 1939.

Zanim zdobędziemy się na gesty solidarności z klękaniem czy przekonamy się do nich, pewnie dobrze zacząć wpierw od zrozumienia i stopniowego uwrażliwiania. Książka Gierak-Onoszko to świetny krok w tę stronę.  

PS. Siostra Anne Wesley została skazana w 2000. Miała 71 lat, wynajmowała pokój u jednej ze swoich ofiar. Gierak-Onoszko zwraca uwagę na końcu na jeden fakt pomijany w narracji: siostra sama była rdzennym dzieckiem z ludu Kri, przeszła szkołę z internatem i z braku perspektyw została w niej. 


PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇