Wymień trzy kobiety filozofki? – to byłoby mordercze pytanie w Familiadzie.
Pojawiłaby się może Simone de Beauvoir, pewnie ci co widzieli film Agora wskazaliby Hypatię, a amator name-droppingu popłynąłby jeszcze z Hanną Arendt. Niestety, wniosek jest prosty: w powszechnej świadomości historia filozofii zdominowana jest przez panów.
Tak jak MacKenzie Scott określana jest jako żona Jeff’a Bezosa, tak o Catherine Malabou najczęściej mówi się jako uczennicy Derridy, specjalistce od Hegla i Heideggera, czyli znów przez pryzmat męskich filozofów. Nie zmienia to faktu, że Malabou jest jedną z najważniejszych współczesnych myślicielek francuskich.
Wartą poznania, bo w centrum jej zainteresowań jest pojęcie plastyczności. Z pozoru banalne, ale tylko z pozoru.
Taka guma na przykład nie jest plastyczna – guma jest elastyczna, bowiem materiał “elastyczny” cechuje zdolność powracania bez zmiany do pierwotnej formy. Naciągamy, strzela i wraca. Czym więc jest ta plastyczność?
Plastyczność przeciwstawia się i sztywności i elastyczność, bo to bezpowrotna zmiana, jak marmur raz uformowany już taki pozostaje. I tu rodzi się odwieczne pytanie: czy królewicz zmieniony w żabę wciąż jest królewiczem? Zdeformowana przez rany twarz pozostaje wciąż twarzą. Człowiek z kikutem, pozbawiony ręki, wciąż pozostaje człowiekiem. “Tak jak poszczególne części Argo są z biegiem czasu wymieniane, choć łódź nadal nazywa się tak samo”.
Malabou ani nie podważa, ani nie podtrzymuje naszych substancjalistycznych założeń zachodniej filozofii.
Raczej w duchu dekonstrukcji przypatruje się i milcząco wskazuje, że podmiot poddany pracy rzeźbiarskiej doświadczeń nie jest już do odtworzenia, zmienia się, zarazem pozostaje ten sam – a my zostajemy z tą odwieczną aporią do rozwikłania: “Nie umiera się takim, jakim się jest; umiera się takim, jakim nagle się stało”.
Dlaczego warto sięgnąć po Ontologię przypadłości autorstwa Cathrine Malabou?
Bo kategoria plastyczności opisywana przez Malabou daje alternatywę dla wciąż powielanego schematu “płynnej rzeczywistości” i nieco gloryfikowanego dziś na wszelkich polach imperatywu elastyczności wobec ciągle-zmieniających-się-okoliczności. Plastyczność nie przeczy zmianie, ale wprowadza refleksję nad jej nieodwracalnością i – tak jak żłobienie dłutem – wymiarem destrukcyjnym i twórczym: by wykształciły się palce musi się wykształcić separacja między palcami i bezpowrotne zerwanie błony.
Jak z hipertrofią mięśni i anty-kruchością rzeczy (za Nassimem Talebem), którym służą wstrząsy, tak namysł o plastyczności rzucać może nowe światło na pytanie “Czy wrócimy do świata sprzed 2020?” i wskazywać nam, że może żadna odpowiedź nie jest taka zła.
PS. Ontologia przypadłości jest przyjemna. Plastyczność u zmierzchu pisma to intelektualna biografia Malabou i bez znajomości Derridy, Hegla oraz Heideggera to ciężka jazda po lodzie. Ja poległem, ale wrócę.
PS2. W tle Mróweczka.
PS. Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, zapisz się do mojego newslettera – w poniedziałek, środę, piątek przed 8:30 dostaniesz krótkie 5 nagłówków z wydarzeniami ze świata 👇